Trzecia kolejka sezonu 23/24 - relacja
Fundamenty – Obłe Mareczki 9-7 (5-3)
Ozdobą meczu było trafienie na 1-1 Fundamentów (samo okienko z dystansu). Czyli już można zobaczyć, że lider gonił wynik. W tym meczu dwukrotnie mieliśmy znaczący remis: 3-3 w pierwszej połowie…i 7-7 pod koniec spotkania. Dwukrotnie też Fundamenty potrafiły krótko przed syreną odskoczyć na dwa trafienia. Gdzieś Obłym chłopakom uciekła koncentracja…a może to było tak, że Fundamenty chciały minimalnym nakładem sił zwyciężyć? Może…tylko te siedem straconych bramek raczej nie świadczy o tym, że im się to udało. Pierwsza połowa miała w sobie takie momenty, że ciężko było uwierzyć w to co się dzieje. Mareczki grały futbol na który Fundamenty nie potrafiły specjalnie znaleźć recepty. Piłka chodziła tam od nogi do nogi, zawodnicy zakręcali ją, ładowali się między dwóch rywali…no strasznie to było karkołomne, pogięte i …ciekawe do oglądania. Co dziwne nie miały Mareczki jakiegoś szalonego tempa a jednak przy piłce się utrzymywali dość pewnie. Zdobywali regularnie bramki…i tylko czasami zaskakująco łatwo dali się rozgrywać w defensywie. Kilka minut pierwszej połowy było niczym poezja. Oba zespoły zdobywały naprzemiennie bramki…ale robiły to w takich składnych akcjach, że można było tym obdarować kilka spotkań. Fundamenty naprawdę nie wiedziały co się dzieje…do momentu aż na boisku nie pojawił się Waszak i nie poukładał wszystkiego biorąc grę na siebie. Druga część meczu nie była tak spektakularna…ale miała swoją dramaturgię. Fundamentom momentami mocno skakało ciśnienie. Co mieli prowadzenie to je tracili bo Mareczki w jakiś sobie tylko znany sposób, kręcąc rywalami jak wiatrakami doprowadzały do wyrównania. To zmuszało zawodników Fundamentów do włączania trybu „turbo” i odskakiwania…ale po chwili znów remis. Finalnie wywieźli z hali trzy punkty i tylko to się pewnie dla nich liczy…bo obronę mieli tego dnia dziurawą jak ser szwajcarski…co do pasji doprowadzało ich golkipera. A Mareczki? Cóż…gdyby w końcówce nie dali się zepchnąć…to byłaby nie lada sensacja.
KKS Kaczanowo – Budziłowo 5-3 (1-3)
Wróciły stare demony Budziłowa…czyli przykrótka ławka. Do tego doszło do kontuzji jednego z ważnych zawodników…i humory po meczu nie mogły być doskonałe. Ale po kolei. Budziłowo ma taki sposób gry, że potrafi rywalowi narzucić swoje warunki. Niby to dać się zepchnąć do obrony, niby to nie atakować…a jednak mieć wszystko doskonale pod kontrolą. I tak to wyglądało w pierwszej połowie. Kontrola Budziłowa była niepodważalna. Cóż z tego, ze Kaczanowo dwoiło się i troiło, kiedy nie przynosiło to efektów. Zawodnicy Budziłowa mieli uśmiechy na twarzach i trzymali rywali w mocnym potrzasku. Co chwilę wypad do przodu i mega solidnie w obronie. Ale w drugiej połowie wszystko się zmieniło. Gdzieś przyszła kontuzja w Budziłowie (Kaczanowo też miało kontuzję ale miało więcej zmienników), KKS atakował z uporem maniaka nie tracąc zapału. Atakował z bramkarzem, narażał się na niebezpieczne kontry, na strzały z dystansu do pustej bramki… Ale Budziłowu nagle zaczęło brakować pary w nogach, dechu w płucach.. Coraz częściej Kuba Graczyk w Budziłowie opierniczał kolegów, coraz częściej ratował się wślizgami. A Kaczanowo jakby zwietrzyło krew. Może nie wierzyli w zwycięstwo na początku drugiej połowy…ale przy stanie 2-3 już mieli pianę na ustach…już nie odpuszczali. Jeszcze Budziłowo wychodziło z kąśliwymi atakami, jeszcze bramkarz ratował sytuację…ale już KKS zyskiwał przewagę. Przy remisie 3-3 chłopaki z Budziłowa próbowały ugryźć wszystko na spokojnie…ale nie dało już rady być spokojnym kiedy rywal napoczął ich z każdej strony. To KKS zaczął dyktować swoje warunki strzelając dwie bramki i pewnie broniąc swojej przewagi. W takiej formie Kaczanowo wskoczyło na podium…i mamy pewność, że to nie jest ich ostatnie słowo.
United Pyzdry – Meble Podlewski 2-8 (1-2)
To przez większość czasu było naprawdę wyrównane spotkanie…wyrównane pod względem goli jakie padały. Przewaga bramkowa Podlewskich nie była aż tak wielka…ale już to jak wyglądała gra, jasno stawiało Meble w pozycji faworyta. Dopiero jednak w drugiej połowie w kilka minut Podlewscy przypieczętowali swoją przewagę ekspresowo zdobywając kilka goli. To zszokowało nieco Pyzdry, które może nie stwarzały wielu okazji bramkowych…jednak cały czas dystansu wielkiego nie traciły i mogły liczyć na łut szczęścia w końcówce i zdobycie przewagi… Meble cały mecz kontrolowały sytuację. Cały mecz grały generalnie co chciały i jak chciały. To był zespołowy futbol w przeciwieństwie do bardzo indywidualnie grających chłopaków z United. I to właśnie ta różnica przyczyniła się do finalnego wyniku. Kiedy Pyzdry rwały do przodu w szalonych atakach…Meble spokojnie osadzały ich na miejscu mądrymi kontrami.
Tornado Raptors Kołaczkowo – Sokolniki 7-7 (3-4)
Zapowiadany jako mecz kolejki pojedynek Tornado z Sokolnikami nie rozczarował. Było w tym wszystkim wiele piłkarskiej jakości…ale też mogło być tej jakości jeszcze więcej gdyby oba zespoły były w najsilniejszych zestawieniach. Szokowało zwłaszcza to jak bardzo „pusto” było na ławce Raptorsów, chociaż siedziało tam kilku zmienników. I pewnie ten fakt spowodował, ze Tornado nie miało jakby do końca pewności siebie, że cały czas czegoś im brakowało by spróbować zgnieść rywali jak to mają ostatnio w swoim zwyczaju. Nie brakło jednak Raptorsom ikry do tego by nieustannie gonić rywali i wybijać im myśli o zwycięstwie z głowy. Kiedy Sokolniki miały już ułożone wszystko pod siebie, kiedy prowadziły i grały z polotem…Tornado nagle odwracało koło fortuny na swoją korzyść i doprowadzało do remisu. Sokolniki grały fantastyczne spotkanie. Byli bardziej poukładani, bardziej spektakularni, wściekle szybcy…ale tracili bramki momentami zupełnie naiwnie, nie dawali rady utrzymać przewagi lub odskoczyć na więcej niż dwa trafienia… Dwa trafienia, które Tornado odrabiało atakując czasami lekko na wariata. Brakowało już w drugiej połowie Sokolnikom nieco sił i może to miało decydujące znaczenie co do wyniku? Ale też Sokolniki nie wykorzystywały doskonałych do pogrążenia rywali okazji – jak ta kiedy jeden z zawodników Tornado wyleciał z boiska za druga żółtą kartkę. A może przeszkadzało to, że w Tornado Kamrowski wybronił kilka niewiarygodnych sytuacji? Bo w Sokolnikach kolejny raz o cudach dokonanych w bramce trudno wypowiadać. W ostatnich minutach Sokolniki liczyły chyba na to, że Tornado się podpali i poszuka zwycięstwa czym natnie się na kontrę…ale ktoś tam fajnie w Kołaczkowie czuwał nad całością i sprowokować się nie dał – a to znaczący postęp w tej drużynie. Finalnie remis okazał się sprawiedliwy i ważny dla obu zespołów. Sokolniki zapunktowały i przerwały serię porażek jeszcze od ligi letniej…Tornado nie przegrało z Sokolnikami pierwszy raz odkąd zespół istnieje, do tego Raptorsi nie dysponowali najsilniejszym składem a jednak prezentowali się pewnie…to dla obu ekip ważny punkt.
TW Kołaczkowo – Spawacz Nowakowski 8-5
Wychodzi na to, że grając przeciwko Spawaczowi…gra się nie tylko przeciwko 5 zawodnikom na boisku…ale i przeciwko „szóstemu” zawodnikowi jakim jest kibicowska ekipa przyjeżdżająca na mecze Nowakowskich. Ten zorganizowany doping i wsparcie to jest cos fenomenalnego…i możecie nam wierzyć, że grać przy takim wsparciu z trybun jest o wiele przyjemniej. Zresztą kiedy z trybun słychać „chcemy gola, Spawaczu chcemy gola” zawodnicy tego zespołu dostają skrzydeł. Może niektórzy się uśmiechają pod nosem…ale każdy zespół chciałby mieć taki kocioł za sobą. TW miało jeszcze bardziej pod górkę, ponieważ Kołaczkowo mierzy się nieustannie z własną słabością. Wynika to z wielu przyczyn…głównie jednak wpływa na wszystko fakt, że zespół przechodzi małą rewolucję kadrową. Pewnie nie byłoby dzisiejszego kompletu punktów gdyby dnie gra braci Szczublewskich. Wyraźnie ciągli ten wózek do przodu…wyraźnie też gra całego zespołu była lepsza niż w poprzedniej kolejce. TW raziło w tym meczu w obronie…liczba błędów i potknięć była przerażająca. Tak duża, ze broniący w Kołaczkowie Wojciechowicz co chwilę ratował zespół przed stratą kolejnych goli i nieuchronną porażką. Spawacz by ten mecz wygrał…wygrałby go gdyby nie Wojciechowicz właśnie. Grając z opatrunkiem na nosie, kontuzjowany w jednej z akcji…w końcówce spotkania z stoicką cierpliwością ratował zespół przed bolesną porażką. Inny bramkarz by rozszarpał już swoich obrońców…którzy czasami razili takimi błędami, że można było odnieść wrażeni, że napastnicy Nowakowskich wchodzili w tą obronę jak ciepły nóż w masło. Wystarczy spojrzeć na to, że Spawacz zdobył więcej bramek w tym meczu niż od startu ligi. Zresztą Nowakowscy pokazali się dziś z naprawdę mocnej i dobrej strony. Skład był mocniejszy niż ostatnio, zawodnicy pokazali że mają niespożyte siły i ogromny zapas ambicji. Do pełnego sukcesu zabrakło w sumie nie tak wiele. Przez całe spotkanie Spawacz doskakiwał do TW i nie pozwolił by Kołaczkowo czuło się bezpiecznie prowadząc. Finalnie jednak do sukcesu trochę zabrakło. Ale kiedy Spawacz Nowakowski wygra swoje spotkanie na pewno wszyscy to usłyszą dzięki głośnemu dopingowi jaki towarzyszy grze tego zespołu.
Komentarze