XIII kolejka ligowa - rewanże 06.03.2022
Trzynasta kolejka zakończyła zmagania o mistrzowski tron. Nie zmienia to faktu, że kilka pytań pozostaje jeszcze bez odpowiedzi.
Co jednak działo się w pierwszy marcowy weekend?
Sobota
Budziłowo – Tornado Raptors Kołaczkowo 3 – 2
To było zaległe spotkanie sprzed kilku tygodni, przełożone na prośbę Budziłowa.
Mecz był jednym z najintensywniejszych spotkań jakie odbyły się w tym sezonie. Wszystko dzięki postawie Tornado. Po kilku meczach kiedy ten zespół wyraźnie dołował, wystawiał skład niemal bez ławki rezerwowych, grał bez bramkarza (zawieszenie) czy wręcz zawodził postawą...nagle nastąpiła wielka odmiana. Tornado nadało całemu spotkaniu szalone tempo, huraganowo atakowało nie dając rywalom nawet na chwile odetchnąć. Trzeba powiedzieć uczciwie, że Budziłowo jakoś nie panikowało z tego powodu, ale zawodnicy tej drużyny, zwyczajowo grając niemal bez zmieników, musieli się naprawdę napinać by nadążyć z interwencjami.
Pierwsza bramka padła dopiero po kwadransie. I Budziłowo, kiedy ją zdobyło wyraźnie odetchnęło z ulgą. Więcej goli w pierwsze części meczu nie było, choć oba zespoły miały wiele dogodnych okazji : Raptorsi mieli dwie poprzeczki, Budziłowo przegrywało z bramkarzem rywali. To był ogólnie mecz bramkarskich interwencji..i to po obu stronach. Obaj golkiperzy wykazali się kunsztem ogromną ilość razy. Więcej jednak swojemu zespołowi potrafił dać Hubert Piotrowski, który dwoma doskonałymi podaniami przysłużył się do zdobycia dwóch bramek przez swój zespół. Norbert Kamrowski z Tornado też miał niesamowite interwencje, jednak często musiał sam siebie ratować po zbyt chaotycznych podaniach jakie nieustannie serwował.
Druga połowa przyniosła szybkie wyrównanie po golu dla Raptorsów. Budziłowo równie szybko odpowiedziało...i wtedy się zaczęło. Młode Kołaczkowo stosowało taki pressing, takie tempo gry, takie ataki i ostrzał bramki rywala, ż aż trudno było w to uwierzyć. Akcja szła za akcją a Budziłowo zaczynało robić bokami. Kiedy padła wyrównująca bramka to nikt się specjalnie temu nie zdziwił...chociaż hałas i rwetes na sali od ławki rezerwowych i z trybun był ogromny. Przy wyrównanym stanie oba zespoły nadal zaczęły się siłować i prowokować. Tornado starało się zmieść rywala tempem gry. Ale Budziłowo to wytrawny gracz, lawirowało, kombinowało i wreszcie postawiło na swoim. Bramka na 3-2 wisiała w powietrzu. Tornado grało o pełną pulę a Budziłowo czekało na zadanie ciosu...wyczekało chwili i ukąsiło pod koniec. I mimo, że do ostatniego gwizdka zostało jeszcze trochę czasu – zawodnicy z Budziłowa „zabili” mecz pewnie grając w defensywie.
Ceną zwycięstwa Budziłowa było ogromne zmęczenie. Tornado natomiast złapało wiatr w żagle i zawodnicy tego zespołu jeszcze długo dyskutowali o tym meczu.
Niedziela
Tornado Raptors Kołaczkowo – Blue Wariatos 6 – 2
Po sobotnim pojedynku zawodnicy Tornado długo się budzili na parkiecie. Mimo emocji po tym co działo się dzień wcześniej to organizmy nie dały się jednak długo rozkręcić. Przez pierwsze minuty Wariatos robili z nimi co chcieli. Żal było patrzeć na to jak z taką pasją grający dzień wcześniej Raptorsi gubią się jak małe dzieci gdy posiadali piłkę. W grze Kołaczkowa nie było ani pomysłu ani umiejętności ani energii. Niebiescy nie potrafili tego jednak wykorzystać, byli nieskuteczni i chyba zbyt zachowawczy. Tornado miało również szczęście, że ich golkiper, Norbert Kamrowski, nie dostosował się do poziomu swojej ekipy. Obronił wszystko co było do obrony, czasami się wręcz dziwiąc, że koledzy z zespołu wystawiają go na takie niespodzianki. Jednak w miarę upływu minut Tornado zaczęło się budzić z letargu. Oba zespoły zwarły się z sobą i w drugiej połowie czasami było naprawdę ostro. Raptorsi regularnie podnosili swoje prowadzenie, wszystko dzięki temu że mieli większe indywidualności w ataku. Właśnie armat brakło ekipie Wariatos...jak już dochodzili do sytuacji strzeleckich to zazwyczaj bramkarz Kołaczkowa doskonale sobie radził. Tormado zwyciężyło, ale w bólach.
Nie wiadomo natomiast co się stało z Wariatos. Z gry tej ekipy znikła cała radość futbolu. Może to wynik wczesnej godziny rozgrywanego meczu?
Manhattan Team – Sokolniki 3 – 11
Można by to opisać krótko : Manhattan się starał ale jakoś bez przekonania i bez wiary w sukces. Właściwie od pierwszych minut dało się odczuć, że Team chce przegrać jak najmniejszym stosunkiem bramek. Inna sprawa, że czasami Manhattanowi coś wychodziło ale bardziej miało to znamiona indywidualnej szarzy niż akcji zespołowej. Gdzieś w tym sezonie Team kilka razy zabłysnął, pokazał pazur wręcz zadziwił obserwatorów. Ale do tego meczu podszedł na luzie i bez wiary w sukces.
Sokolniki wręcz przeciwnie. Bawiły się grą, przyspieszały zwalniały, kiwały, wymieniały błyskawiczne podania i zabawnie komentowały swoje niepowodzenia. Luz, piknik i zabawa. Na tyle mogły sobie pozwolić i na tyle pozwalał rywal.
TW Kołaczkowo – Budziłowo 6 – 4
Spotkanie było zapowiadane jako hit kolejki..i chyba nie zawiodło. Waga tego meczu była ogromna. Dla Budziłowa ostatnia szansa na obronę tytułu, dla TW mecz o zachowanie przewagi, gdzie porażka mogła przerodzić się w katastrofę. Ciężar dało się wyczuć w powietrzu. Tylko ten ciężar bardziej paraliżował Kołaczkowo.
Budziłowo zaczęło na luzie a jednocześnie agresywnie i nieustępliwie. Zawodnicy TW mieli problemy w pierwszych sekundach na spokojną wymianę podań. Presja Budziłowa przyniosła świetną sytuację zamienioną na bramkę a wynikłą z fatalnej pomyłki jednego z obrońców TW. Przy prowadzeniu Budziłowo spokojnie się wycofało i czekało by kąsać. Ale TW miało tego dnia kilka atutów. Pierwszym był grający dobrze w polu bramkarz – Marek Gomulski. Korzystając z przewagi, kiedy Kołaczkowo było przy piłce zawodnicy tego zespołu rozrywali szczelną obronę przeciwnika. Szybko się okazało, ze Budziłowo nie ma na to pomysłu. Wkradał się chaos w szeregi obrońców tytułu i reakcje bywały nerwowe. Budziłowo bez piłki wyraźnie się męczyło...a po jej odzyskaniu potrafiło szybko ją stracić. TW wreszcie wyrównało – wykorzystując swój drugi atut : Norberta Szymańskiego, który miał „dzień konia”. I Kołaczkowo kiedy próbowało przejąć inicjatywę znów straciło bramkę po niewybaczalnym błędzie, ustawiając dziurawy mur do rzutu wolnego. Kilka minut później Budziłowo ma już dwa gole przewagi. To zapowiadało katastrofę, bo w defensywie Budziłowo prezentowało się doskonale i TW mogło mieć obawy o to czy zdoła rywali dogonić. W miarę upływu czasu w pierwszej połowie, Kołaczkowo jednak zaczęło pokazywać swoje kolejne atuty: dokładne podania i nieustające ataki. Rozrywając obronę przeciwnika TW zimniejsza dystans i pierwsza połowa kończy się 3-2 dla Budziłowa.
Druga połowa to już bokserskie starcie. Najpierw TW doprowadza do wyrównania i chwile później wychodzi na prowadzenie. Szał i euforię w kołaczkowskich szeregach gaszą zawodnicy Budziłowa, którzy wyrównują na 4-4. Ale już to jest coś innego niż w pierwszej części meczu. W Budziłowie nie ma zrywów, piłka nie chodzi od nogi do nogi, coraz częściej podania są krosowe przez całe boisko, jakieś wysokie loby, zaczynają się pretensje. Budziłowo jest zmęczone, wykończone i zniechęcone. Kołaczkowo wręcz przeciwnie – staje się precyzyjne i morderczo niebezpieczne. Najważniejsze bramki dla TW padają z bocznych sektorów boiska, z jakiś ostrych kątów, po krótkich dryblingach. Budziłowo łapie 5 fauli i nagle zaczyna grać ostrożniej, jeszcze bardziej się męcząc. Piłka w siatce Budziłowa ląduje po potężnych strzałach zawodników z Kołaczkowa. Ta przepaść między zespołami rośnie. Ale mimo tej straty Budziłowo jest niebezpieczne. Liczy na jedno dwa podania i przebłysk geniuszu swoich zawodników. Tylko, że TW już jest w zupełnie innym miejscu niż na początku spotkania – teraz wszystko pracuje jak w dobrym mechanizmie. Dzięki temu przy dwubramkowym prowadzeniu TW pozwala sobie na komfort i dowozi spokojnie zwycięstwo do końca. Budziłowo zapłaciło wysoką cenę za grę dwa dni pod rząd i krótką ławkę rezerwowych.
Zwycięstwo dało TW powrót na mistrzowski tron po trzech latach.
Dreamteam Września – LZS Zieliniec 6 – 8
Co tu się działo! tego chyba nie sposób na spokojnie opowiedzieć i opisać.
Od pierwszych chwil spotkania Dreamteam wmontowuje Zieliniec w podłogę. Akcja goni akcję i przy dość beznadziejnej postawie LZSu kolejne bramki to formalność. Zieliniec gra bez nominalnego bramkarza...ale w tym zespole nie funkcjonowało nic. To było aż żal oglądać, jak naprawdę dobrzy i ambitni zawodnicy gubią się jak dzieci w ciemnym lesie. Września prezentowała się doskonale i była piłkarsko agresywna. To przy zagubionym rywalu dawało fantastyczne rezultaty. Dość szybko zrobiło się 4-0 dla Wrześni. Zanosiło się na pogrom – bo Dreamteam przetaczał się po rywalach z gracją walca drogowego...i nic, absolutnie nic nie zapowiadało tego co stało się jeszcze w pierwszej połowie.
A co się stało? Szeregi Zielińca zasilił spóźniony Piotr Dowbusz. Od dziś ten zawodnik powinien mieć ksywę „Profesor”. Odmienił grę swojego zespołu o 180 stopni. Wziął w garść pogubioną obronę, zajął się posyłaniem piłek do przodu i wykańczaniem bramkowych akcji. Przy nim reszta zawodników Zielińca przypomniała sobie jak potrafią grać. Rtajczak, Wawrzyn, Wojciechowicz i Hałas rzucili się rywalom do krtani. Eryk Wawrzyn był wszędzie, przechodził samego siebie w każdej sytuacji w jakiej uczestniczył. Był ruchliwy, niezmordowany i skuteczny. Reszta jego kolegów z zespołu nie odstawała specjalnie od tego co sam prezentował. Losy spotkania się odwróciły diametralnie. Września zaczęła się gubić, tracić rezon, tracić siły, denerwować, stała się bezradna i sfrustrowana. Za to LZS parł z uporem maniaka do przodu. Fenomenalną robotę robił Dowbusz odbierał piłkę rywalom, rozstawiał wszystkich po kontach, podawał tam gdzie piłka powinna się znaleźć i strzelał gole. To było wręcz nie do uwierzenia. I nic z tego, że Zieliniec miał w tym meczu na bramce „firanę”...atuty jakie przyszły do Zielińca wraz z „Profesorem” wystarczyły na pewne zwycięstwo. Wynik w Zielińcu pewnie o tyle cieszy, ponieważ do tej pory to właśnie LZS po okresie prowadzenia tracił pewne zwycięstwo...tym razem wrócił z niebytu...a może właściwie został z niego po profesorsku wyciągnięty.
Komentarze