Siódma kolejka ligowa- sezon 2022/23 - relacja
Pierwsza kolejka roku 2023 przyniosła naprawdę ciekawe rozwiązania. Mało kto pewnie obstawiłby takie rezultaty lub przebiegi spotkań.
Zaczęło się od meczu AutoCentrum z Budziłowem. Nie wiemy jak to się dzieje ale AutoCentrum gra najładniejszą piłkę…albo przynajmniej ta gra była najładniejsza dzisiaj. Fajnie się na to patrzy, oczy się nie męczą a dziś do tego człowiek zadawał sobie nieustannie pytanie „jak to nie wpadło?”. Chłopakom z AC brakło dziś snajpera. Bramkarz Auto wyprawiał dziś niezłe cuda ale był kilka razy naprawdę bezradny. Pamiętajmy z kim AutoCentrum grało – z Budziłowem, które wystąpiło w mocnym składzie…a jednak miało z młodymi zawodnikami ogromne problemy.
Inna sprawa, że zawodnicy AutoCentrum sobie specjalnie nie pomagali. Czuli się pewnie dziś bardzo na siłach i frustracja, że nie wychodzi okrutnie ich męczyła. To był świetny mecz bramkarzy. Golkiper Budziłowa wybronił dziś wynik – to bezapelacyjne stwierdzenie, kiedy jego kolegom z pola specjalnie nie szło – on robił swoje najlepiej jak potrafił. Dość powiedzieć, że w pierwszej połowie Budziłowo powadziło 5-1…ale ratowała ich skuteczność, bo gra była beznadziejna. W sytuacjach bramkowych, to trzeba stwierdzić, że AutoCentrum miało ich zdecydowanie więcej. Liczy się jednak to co w bramce i bez dwóch zdań, Budziłowo na ten tryumf zasłużyło.
Pojedynek Tornada z Wartą to było mega widowisko. Było w nim wszystko. Piękne bramki, akcje, zajadłość z obu stron, karne, kartki – w tym czerwona, mnóstwo pyskówki, mnóstwo dobrego futbolu…i niestety mnóstwo płaczu zawodników, którzy czasami jak panienki chcą wymóc coś łzami na sędzim. Ale na szczęście nie zaważyło to na widowisku. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 2-2, było w niej aż 12 fauli i dwa rzuty karne – jeden z 6 metrów i jeden przedłużony. Żaden zespół nie odpuszczał, żaden specjalnie nie miał szans kalkulować – za wiele i za szybko się działo żeby kalkulować. Tornado, o dziwo, wygrało dzięki indywidualnościom i temu jak ich gra potrafiła przełożyć się na pracę całego zespołu: Twardy strzelał, Grzelewski robił mnóstwo dobrego zamieszania a Kamrowski dwoił się i troił na bramce. Do tego Raptorsi dawali sobie nieustanne wzmocnienie z ławki. Tam każda bramka była fetowana jak tytuł mistrzów świata, radość była ogromna z każdego trafienia udanego zagrania. Ławka próbowała wywrzeć presje krzykami na sędzim albo wręcz przeciwnie nagradzała gromkimi brawami jego decyzje po myśli zespołu. Takie było tło meczu – wszystko co dotyczyło Raptorsów było głośne. Bramki dla Warty padały w ciszy…zupełnie jakby nikt nie wierzył w sukces.
Co działo się na boisku?..mnóstwo, naprawdę mnóstwo dobrego z obu stron. Obie ekipy szarpały, atakowały, broniły ofiarnie i walczyły o komplet punktów. Pierwsza wyrównana połowa pokazała, że zderzyły się z sobą dwa żywioły. W drugiej połowie wszystko wyglądało już nieco inaczej – żywiołem było młode Kołaczkowo a Pyzdry z tym żywiołem starały się sobie radzić. W pewnym momencie Tornado prowadziło 7-3. Warta była bezradna i nic jej nie wychodziło. Raptorsi byli na boisku wszędzie, nie pozwalali przeciwnikom odpoczywać, nie pozwalali im z piłką spokojnie rozgrywać i budować akcje i cały czas robili pressing, na każdym fragmencie boiska. W pewnym momencie wyglądało to tak jak by zawodników Tornada było więcej na parkiecie. Do tego w oczach zawodników Warty pojawiła się bezradność. Nikt nie potrafił unieść ciężaru gry na sobie, nikomu nie szło a wielu próbowało.
W końcówce spotkania było już jednak nieco inaczej. Tornado traciło swoją wypracowana przewagę. Warta mozolnie odrabiała, wychodziła z opresji, rozrywała szeregi obronne rywali…ale zabrakło czasu. Zabrakło minuty, góra dwóch. W końcówce Raptorsom naprawdę sprzyjało szczęście, zabrakło im wtedy chłodnych głów…ale mieli wypracowaną przewagę i mogli jej bronić. Bronili bardzo ofiarnie – to wystarczyło na sensacyjne pokonania niepokonanej drużyny z Pyzdr. Liga nagle zrobiła się ciekawsza.
W porównaniu do meczu wcześniejszego, spotkanie Nieuchwytnych z Sokolnikami było nudne i spokojne. Ok, Nieuchwytni wyszli na prowadzenie ale Sokolniki się rozkręcały, rozkręcały, rozkręcały i pierwsza połowa zakończyła się dla nich 3-2. Wyglądało, że współlider tabeli ma wszystko opanowane, w przerwie nie było paniki w obozie Sokolnik. Wszystko potwierdziło również to co działo się w drugiej części gry. Sokolniki podwyższyły prowadzenie i polowały na kolejne szanse okazje. Te się zdarzały ale dość szczęśliwie bronił golkiper Nieuchwytnych. Miał dużo szczęścia, rywale obijali mu słupki i poprzeczkę…ale nic w siatce nie kończyło. Wizualnie Sokolniki miały wszystko pod kontrolą…wizualnie. Nagle, na kilka minut przed końcem meczu Nieuchwytni wyrównują i wychodzą na prowadzenie. Trzy bramki po których wydawało się, ze Sokolniki za każdym razem się podniosą i zaraz rywalom nahukają goli.
Nic takiego się nie stało. Ostatnie 4 minuty były „obroną Częstochowy” – Nieuchwytni łapali kartki, urywali sekundy, ofiarnie interweniowali…ale prowadzenie do końca dowieźli. I bądźmy uczciwi – oni naprawdę nie wyglądali cały mecz przekonująco, naprawdę Sokolniki miały mecz pod kontrolą, naprawdę nic nie zapowiadało takiego rozstrzygnięcia. Ale o zwycięstwie nie zdecydowało szczęście Nieuchwytnych – oni na to zapracowali. Gonili, szukali strzałów, kontrowali. Walili głową w mur..i się przebili w końcówce. W większości to były indywidualne akcje na przebój, ale bardzo skuteczne i owocne. Wynik zaskakujący ale też po wyjątkowo spokojnym spotkaniu. Spokojnym chyba tylko z nazwy, ponieważ padło w nim aż 7 żółtych kartek!
Nie ma zbyt wiele do opowiedzenia o meczu FC Sokoły vs TW Kołaczkowo. Obrońcy tytułu całkowicie zdominowali to co działo się na parkiecie. Zblokowali i wybili z głowy rywalom wszystkie argumenty jakie oni posiadali. Sokoły pod pressingiem gubiły się nieustannie a strzałów na bramkę z ich strony nie było prawie wcale. Kołaczkowo na boisku robiło co chciało jak chciało i kiedy chciało. Przewaga była tak duża, że aby ją sobie uświadomić trzeba do zdobytej liczby bramek dodać około 10 strzałów w słupek lub poprzeczkę. Wszystko aż do momentu kiedy role się odwróciły. Przy stanie 12-0 dla TW nagle to FC zaczęło grać i strzelać.
Nagle to zawodnicy Sokoła zaczęli robić na boisku co sobie tylko zaplanowali. Wyglądało to dość kuriozalnie bo TW było jakby we mgle, jakby ktoś im odciął prąd. Doskonale wykorzystał to Szymon Sokowicz, który ładował w tym momencie gola za golem. Na odrobienie bramek szans już nie było, tym bardziej, że TW jednak po kilku minutach przestało dawać się ośmieszać i odpowiedziało kilkoma trafieniami.
W ostatnim meczu można było obejrzeć pojedynek OG z Dream Teamem. W zapowiedzi meczowej zakładaliśmy, że zespoły znajdują się w podobnej sytuacji i jako tako ich pojedynek będzie wyrównany. I właściwie było tak kilka pierwszych minut. Kanzas nacierali a Września zdobyła już w drugiej swojej akcji dość zgrabną i ładną bramkę. I tyle…i koniec. Od tego momentu przewaga Kanzas była już bezdyskusyjna. Dream Team grał źle i brzydko. Zupełnie bez pomysłu. Zupełnie bez konsekwencji i w przypadku kilku zawodników chyba bez większych chęci. Nie można wszystkim zawodnikom Dream Teamu odmówić ambicji, bo byli tacy, którzy na parkiecie zostawiali serducho i walczyli za całego. Tylko, że było to jak nieskoordynowane naparzanie się w wiejskiej bójce. Serio. Kiedy jeden zawodnik biegał i walczył jak wariat…trzech pozostałych stało biernie i nie udzielało wsparcia. No tak to z boku wyglądało. A OG ? cóż – na tle rywali prezentowali się dość mocno. Poza słabym początkiem nie dawali nikomu odczuć, że może tu stać im się krzywda. Jako zespół zaprezentowali się spójnie taktycznie. Może wyglądało to aż tak dobrze bo rywal wypadł słabo? Być może. Z drugiej strony, jednak to już kolejne spotkanie kiedy ta ekipa krzepnie, daje jasne sygnały, że zaczyna panować nad wydarzeniami i zaczyna parkiety obu sal traktować jak swoje. Zasłużone zwycięstwo OG Kanzas. Dream Team Września w kryzysie i bez perspektyw na jego ogarnięcie.
Komentarze